Dzisiaj, po przeszło rocznej przerwie od ostatnio opisanej historyjki, wyruszyłem na kolejną wyprawę ratunkową - tym razem kierunek Pyskowice.
Trudno to sobie wyobrazić ale obrączka rzekomo sama, wyskoczyła z palca młodego męża podczas otrzepywania kurtki i trajektorią lotu, której nie powstydziłaby się kula Tomasza Majewskiego podczas zdobywania mistrzostwa olimpijskiego i z gracją skoczka wzwyż jakiej mógłby jej pozazdrość Artur Partyka pokonała betonowy płot sąsiada i z impetem młota rzucanego przez Szymona Ziółkowskiego przedarła się przez gęste gałęzie jodły pospolitej na posesji sąsiada upadając w miejscu gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby że mogłaby się tam znaleźć.
Miało być szybko, łatwo i przyjemnie a okazało się że po godzinie szukania mieliśmy zlokalizowane już wszystkie druty, kapsle, tubki, blaszki, folijki itp. oraz wszelkie głębiej zalegające śmieci.
A obrączki ani widu ani słychu.
Już praktycznie zrezygnowany w akcie desperacji podjąłem ostatnia próbę przeszukania najbardziej niedostępnych miejsc pod jodełkami, gdzie trudno było wsadzić nawet sondę wykrywacza.
Po kilku takich próbach udało się namierzyć płytki sygnał jednak o ID daleko odbiegającym od spodziewanego. Sygnał był jednak czysty i wyraźny. Okazało się że miałem nosa. To była właśnie OBRĄCZKA.
Ja nadal nie mogę zrozumieć jak ta obrączka mogła się znaleźć w takim miejscu.
.